Wyznaczony przez lekarza termin
porodu mija bez echa, wystawiając oczekujących rodziców na kolejną próbę
cierpliwości (a spuchniętą do granic możliwości przyszłą mamę na kolejne dni
męki). Euforyczne oczekiwanie na maluszka miesza się z euforycznym oczekiwaniem
na zdjęcie z mojego brzucha i pleców tego słodkiego ciężaru, generalnie robi
się nerwowo. Jest czerwiec, 36 stopni Celsjusza, leżę na kanapie próbując nie
umrzeć albo przynajmniej nie rozpuścić się wkomponowując się w mebel i czekam
na koniec. Słodką ciszę po raz 20 dziś przerywa dźwięk sms lub messengera, a w
wiadomości czytam znane mi już doskonale „urodziłaś już” ?! Od kogo tym razem? Jak
dobrze jest wiedzieć, że mam tylu przyjaciół, którzy tak bardzo martwią się o
nas. Tylko zaraz… nie znam tego numeru.
A z tą Panią nie rozmawiałam od dobrych dwóch lat. O, a on nawet nie mówi mi cześć
na ulicy! Ciekawe zjawisko, które jak się okazuje zaobserwował na swoim
telefonie także mój szanowny. O ile
zawsze bardzo miło jest, gdy zadzwoni ktoś bliski, to za cholerę nie mogę
zrozumieć kiedy mój brzuch stał się dobrem narodowym.
Nie, nie urodziłam jeszcze. Jak
urodzę i będziemy na to gotowi to na pewno się pochwalimy. Sobie i Wam życzę
spokojnego weekendu J