poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Randka w ciemno, czyli moje nowe kosmetyczne perełki.

Z wiadomego powodu w ostatnim miesiącu nieco porzuciłam moje zamiłowanie do kosmetycznych blogerek i nie specjalnie interesował mnie świat beauty – jak się okazuje pieluchy i kupki bywają równie, a może i nawet bardziej ciekawe ;-) Kiedy więc moje dotychczasowe zapasy ujrzały dno, postanowiłam w ciemno kupić cokolwiek. Jak się okazało – całkiem nieświadomie odkryłam swoje nowe hity!

1    Szczoteczka do czyszczenia twarzy OLAY regenerist
Kupiłam ją już jakiś czas temu, ale nie była specjalnie używana. Kwasy, maseczki i inne takie robiły swoje. Ostatnio jednak szukałam zdecydowanie szybszych rozwiązań i zaczęłam podczas wieczornego prysznica regularnie oczyszczać twarz tą szczoteczką. Używana codziennie robi naprawdę dobrą robotę. Buzia jest gładka, a przede wszystkim bardzo dokładnie oczyszczona – na ten moment nie trzeba mi nic więcej J A, zapomniałabym. Szczoteczka jest do kupienia w promocji w ROSSMANNIE za 34,99 zł (cena regularna 99,99 zł).



      Peeling rozświetlający L’Oreal Paris Ideal Glow
Kolejny łup, który dorwałam na promocji (obecnie kosztuje ok 11zł, cena regularna to ok. 19 zł). Bardzo lubię go używać, ponieważ pięknie pachnie cytrusami. Nie zauważyłam, żeby cokolwiek mi rozświetlił, ale może mam słabe światło w łazience ;-) Generalnie przyjemny produkt, ma fajne, małe granulki złuszczające skórę i jest całkiem wydajny. Lubię!



       Krem odżywczy z olejem dla skóry suchej  Mixa
Last but not least! Upolowany na promocji, a jakże ;-) Jeżeli lubicie bogate, konkretne ( ale nie tłuste!) kremy to polecam. Ja używając go czuję się trochę jak podczas zabiegu u kosmetyczki. Bosko pachnie, bardzo mocno nawilża skórę ale nie zapycha i nie ma parafiny w składzie. Nie zauważyłam, aby gryzł się z którymkolwiek z podkładów których używam. Myślę, że Wasza zmęczona słońcem skóra podziękuje Wam za ten kremik J




No i to tyle na dzisiaj J Dajcie znać, czy znacie te produkty i czy już używałyście któregoś z nich. Buziaki! 

czwartek, 28 lipca 2016

Co jest najlepsze dla Twojego dziecka?

Tytułem wstępu: tak, wiem, że karmienie piersią jest dla dziecka najlepsze i najbardziej naturalne i poniższy tekst absolutnie nie ma na celu umniejszania znaczenia karmienia piersią.


Zazwyczaj, kiedy siadam do pisania, mam „scenariusz”. Wiem co i jak chcę Wam przekazać, a tekst zazwyczaj rodzi się w mojej głowie przez kilka dni. Czasem są nawet notatki, ale to już wersja na bogato. Zazwyczaj – ale nie dzisiaj. Dziś opowiem Wam o tym, co mi na sercu leży już od dawna, coś o czym do teraz nie potrafię rozmawiać bez emocji.

Niby chodzi o karmienie piersią, ale w gruncie rzeczy chodzi chyba o coś innego. O presję, którą sami sobie narzucamy, wpędzając się w poczucie winy. Jeszcze do niedawna sama brałam w tym szaleństwie udział. Nie dopuszczałam do siebie innej myśli niż ta, że będę karmiła Kalinkę piersią przez okrągły rok, w pięknym, wysprzątanym domu, ze świeżymi kwiatami w wazonie i makijażem jak z reklamy. Ba, z pogardą patrzyłam na kobiety, które podawały swoim dzieciom mleko modyfikowane zasłaniając się jakimiś pierdoletami. Wstyd mi dziś za to. A z drugiej strony temat karmienia piersią jest dla mnie cenną lekcją pokory i nauką, aby dać sobie prawo do luzu. Prawo do nieumytych naczyń, prawo do niewyprasowanych pieluch i prawo do mleka modyfikowanego.

Kalinka jeszcze podczas pobytu w szpitalu z piersi jadła może trzy razy. I te trzy razy spowodowały na moim dekolcie istny grunwald z krwią i łzami włącznie. Każda młoda mama zapewne wie o czym mówię. Młoda płakała z głodu, ja płakałam z bólu. Wtedy w szpitalu pierwszy raz dostała butelkę. Po powrocie do domu przystawienie jej do piersi udawało się sporadycznie (nie chcę mi się za bardzo wchodzić w szczegóły co do powodów). Zaprzyjaźniłam się więc z laktatorem na tyle, że już w czwartej dobie udało nam się w 100% przejść na mój pokarm podawany butelką. Niby fajnie, niby mała dostaje to co najlepsze. Ale wystarczyło kilka pytań od bliskich (czasem od obcych…), którzy na widok butelki robili wielkie oczy, abym popłynęła w tym szaleństwie. Gdzieś też z tyłu głowy wciąż miałam swoje wyobrażenie o jednym słusznym wyjściu jakim jest karmienie piersią. Nie bez znaczenia był na pewno mój totalny rozstrój emocjonalny. Nadszedł też pewien wyjątkowo upalny dzień, gdy mała chciała ciągle pić i gdy zwyczajnie nie wyrabiałam z produkcją i podałam mleko modyfikowane. Ta mieszanka sprawiła, że przez kolejne dni dręczyłam się wyrzutami sumienia, że nie jestem w stanie karmić piersią. Musiało minąć kilka dłuższych chwil, zanim zdałam sobie sprawę z tego, że przecież nie robię tym mojemu dziecku krzywdy. Musiało minąć kilka dłuższych chwil, zanim pozwoliłam sobie wrzucić na luz i zacząć naprawdę cieszyć się macierzyństwem – bez wyrzutów sumienia, a z dumą, że mimo przeciwności i drobnych porażek Kalina jest otoczona ogromną miłością i niczego jej nie brakuje. Wszystkim wyszło to na dobre. I wiecie co? Czasem pozwalam sobie na odpuszczenie jednego nocnego odciągania pokarmu żeby się wyspać i podaję wtedy mleko modyfikowane. Czy robię w ten sposób dziecku krzywdę? Nie sądzę. A szczęśliwa i wyspana mama to na pewno lepsza opcja niż zmęczona mama płacząca nad laktatorem.

Mam nadzieję, że mój dzisiejszy wpis skłoni Was do refleksji. Ja wiem, że nigdy już krzywo nie spojrzę na mamę karmiącą dziecko butelką, bo zawsze będę pamiętać ile mnie nerwów to wszystko kosztowało. Jako podsumowanie chciałabym Wam pokazać coś, co przesłała mi ostatnio moja przyjaciółka. Pewien hiszpański pediatra obserwując każdego dnia zmartwionych, pełnych poczucia winy rodziców, postanowił wystosować do nich apel. Obok drzwi prowadzących do jego gabinetu wywiesił kartkę, na której zamieścił przesłanie. Z nim Was dziś zostawiam.

Co jest najlepsze dla Twojego dziecka?
Najlepsze dla Twoje dziecka wcale nie jest karmienie piersią.
Najlepsze nie jest również karmienie butelką.
Najlepsze wcale nie jest nawet to, że je nosisz.
Najlepsze nie jest również to, że je odkładasz.
Najlepsze wcale nie jest to, że je przykrywasz tak, a nie inaczej.
Najlepsze nie jest również to, że je przykrywasz odmiennie.
Najlepsze wcale nie jest to, że je ubierasz właśnie tak.
Najlepsze nie jest również to, że je ubierasz inaczej.
Najlepsze nie jest wcale to, że dajesz mu przetarte obiadki,
Najlepsze nie jest również to, że karmisz malucha kawałeczkami.
Najlepsze nie jest wcale to, co mówi Twoja mama.
Najlepsze nie jest również to, co mówi Twoja przyjaciółka.
Najlepsze wcale nie jest dla dziecka bycie z nianią.
Najlepsze nie jest również posyłanie go do babci czy przedszkola.
Najlepsza wcale nie jest dla niego wybrana metoda wychowawcza.
Najlepsza nie jest również inna metoda wychowawcza.
Wiesz, co tak naprawdę jest najlepsze dla Twojego dziecka?
NAJLEPSZY JESTEŚ TY.
Najlepsze jest to, co sprawia, że Ty czujesz się lepiej.
Najlepsze jest to, co Ci podpowiada Twój instynkt.
Najlepsze jest to, co pomaga czuć się dobrze również Tobie.
Najlepsze jest to, co Ci pozwala czuć się szczęśliwym ze swoją rodziną.
Bo gdy Ty dobrze się czujesz, dzieci dostają to, co najlepsze.
Bo gdy Ty czujesz się pewny siebie, one też czują się pewne i bezpieczne.
Bo gdy Ty czujesz, że postępujesz dobrze, Twój spokój i radość przechodzą na nie.
BO TYM, CO NAJLEPSZE, JESTEŚ TY.
Nie mówmy mamom i ojcom, co jest najlepsze.
BO TYM, CO NAJLEPSZE DLA DZIECKA, SĄ ONI SAMI.


środa, 27 lipca 2016

Nasz pierwszy miesiąc (dużo zdjęć!)


Trochę bólu, kilka łez, dziesiątki brudnych pieluch, sporo nieprzespanych nocy, tony miłości, tysiące buziaków, miliard uśmiechów… tak w skrócie mogłabym opisać nasz pierwszy miesiąc. Pierwszy miesiąc życia Kalinki i pierwszy miesiąc nas, jako rodziców. 



Podobne jak ona, wszystkiego uczymy się od podstaw. Pierwsza kąpiel, pierwsza kolka, pierwsze karmienie. A wszystko zaczęło się 27 czerwca. Po kilku godzinach bólu tak silnego, że prawdopodobnie nie zorientowałabym się gdyby ktoś przy okazji wyciął mi nerkę albo serce do przeszczepu, o 6:05 zobaczyliśmy małe, bezbronne, spuchnięte i pachnące dzieciątko. I cały świat stanął na głowie..


Pierwszy tydzień jej życia to był prawdziwy poligon. Po pierwsze dlatego, że jak tu przetłumaczyć głupiej babie (mi, oczywiście), że właśnie urodziła i noszenie miski z praniem to nie jest najlepszy pomysł? Oczywiście mój organizm bardzo szybko przypomniał, że bałagan w domu nie jest teraz priorytetem. Co innego głowa… Że ja nie mam siły? Ja nie dam rady?



Chęć bycia perfekcyjną panią domu na tydzień po porodzie 4 kilogramowego klocka siłami natury bardzo szybko przerodziła się w znany wszystkim z opowiadań „baby blues”… Tak, to naprawdę istnieje. Istnieje i jest jak gorączka, która ni z gruchy ni z pietruchy nagle atakuje Twoje ciało i po prostu musisz to przeczekać. U mnie ten stan trwał 3 dni i objawiał się bardzo wyraźnie: niemożliwym do opanowania rykiem bez powodu i huczącym w głowie „nie dam rady”.  



I tu jest czas aby wspomnieć o moim szanownym. Bez niego już dawno wystawiłabym dziecko na OLXie z opcją „dopłacę”. Nawet nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo ważna jest pomoc drugiego człowieka i ile może znaczyć zwykłe zrobienie kanapki, herbaty, albo poprawienie poduszki pod plecami w trakcie karmienia. Muszę to napisać: mam najlepszy chodzący męski egzemplarz na świecie. Koniec kropka.




A dziś… mija już miesiąc. Docieramy się coraz skuteczniej. Potrafię już skoordynować się na tyle, żeby rano wypić ciepłą kawę, umyć zęby, przebrać piżamę czy nastawić zmywarkę, a przy odrobinie szczęścia uda mi się czasem ogolić nogi.



Mimo męczących nas kolek, problemów z karmieniem i deszczowych dni: jest pięknie. Jest cudownie. Kocham być mamą. 


czwartek, 21 lipca 2016

O moich dobrych duszach: położne.

O tym, jak bardzo cenne są zajęcia w szkole rodzenia pisałam Wam już w osobnym wpisie: KLIK. Dzisiaj jednak chciałabym wrócić do tematu i opowiedzieć Wam szybciutko o dobrych duszach, które tam spotkałam, a które dosłownie uratowały mnie od czarnej rozpaczy, skoku ze szpitalnego okna w trakcie porodu, a później oddania dziecka w ręce pierwszych napotkanych cyganów. Położne – bo o nich mowa. Będzie personalnie, bo Panie zasługują na co najmniej Nobla.

Minął prawie miesiąc, a ja nie mogę oprzeć się wrażeniu, że położna z którą rodziłaś (zakładając, że z porodu masz dobre wspomnienia), jest trochę jak pierwsza miłość. Porównanie może i dziwne, ale na pewno nie na wyrost. Wydaje mi się, że już do końca życia będę wspominała Bożenę z uśmiechem na twarzy i ciepłem w sercu. Chyba każda z nas, poza porodowym bólem i wysiłkiem, boi się jak zostanie potraktowana przez personel szpitala. Ja nie mogłam trafić lepiej. Sama nie napisałabym dla siebie lepszego scenariusza. Tyle wsparcia, ciepła, dobrego słowa, ale też stanowczości i pomocy ile otrzymałam w trakcie i po porodzie – to wszystko jest nie do przecenienia. I mimo ogromnego bólu z którym przyszło mi się zmierzyć, poród wspominam jako magiczne przeżycie. Takie, które scala związek, które buduje Twoją pewność siebie, poczucie własnej wartości  a finalnie kończy się zastrzykiem największej dawki miłości jaką jesteś w stanie udźwignąć. Tak wielkiej, że masz wrażenie, że to wszystko jest nierealne, bo nie da się być aż tak bardzo szczęśliwym. Bożenko, wiem że dziękowałam Ci już dziesiątki razy, ale to i tak za mało. Dziękuję, dziękuję.

Kiedy porodowe emocje nieco opadły, a na pierwszy plan wysunęły się pierwsze problemy, do akcji wkroczyła druga superbohaterka – Zosia. Bezradność, koszmarny ból piersi i brak pomysłu „co teraz?” potrafią skutecznie przygasić radość, jaką daje nam nowy członek rodziny. Wizyty Zosi za każdym razem skutecznie podnosiły nas na nogi i porządkowały pewne informacje. Dlatego teraz, kiedy słyszę jak dziewczyna po porodzie mówi, że położna wprosiła się na wizytę, ale po jednym spotkaniu ją spławiły, to w głowie mam tylko jedną myśl: jak wiele straciły. Świadomość, że w chwili zwątpienia wystarczy wykręcić TEN numer, a Zosia bez względu na porę odbierze i pomoże, jest bezcenna.

Bożenko, Zosiu – jesteście najlepsze w  tym co robicie, nigdy się nie zmieniajcie. Osobom z takim sercem do drugiego człowieka powinno się stawiać pomniki.


sobota, 25 czerwca 2016

„Urodziłaś już?” – czyli jak skutecznie wkurzyć przyszłą mamę.

Wyznaczony przez lekarza termin porodu mija bez echa, wystawiając oczekujących rodziców na kolejną próbę cierpliwości (a spuchniętą do granic możliwości przyszłą mamę na kolejne dni męki). Euforyczne oczekiwanie na maluszka miesza się z euforycznym oczekiwaniem na zdjęcie z mojego brzucha i pleców tego słodkiego ciężaru, generalnie robi się nerwowo. Jest czerwiec, 36 stopni Celsjusza, leżę na kanapie próbując nie umrzeć albo przynajmniej nie rozpuścić się wkomponowując się w mebel i czekam na koniec. Słodką ciszę po raz 20 dziś przerywa dźwięk sms lub messengera, a w wiadomości czytam znane mi już doskonale „urodziłaś już” ?! Od kogo tym razem? Jak dobrze jest wiedzieć, że mam tylu przyjaciół, którzy tak bardzo martwią się o nas.  Tylko zaraz… nie znam tego numeru. A z tą Panią nie rozmawiałam od dobrych dwóch lat. O, a on nawet nie mówi mi cześć na ulicy! Ciekawe zjawisko, które jak się okazuje zaobserwował na swoim telefonie także mój szanowny.  O ile zawsze bardzo miło jest, gdy zadzwoni ktoś bliski, to za cholerę nie mogę zrozumieć kiedy mój brzuch stał się dobrem narodowym.



Nie, nie urodziłam jeszcze. Jak urodzę i będziemy na to gotowi to na pewno się pochwalimy. Sobie i Wam życzę spokojnego weekendu J

środa, 25 maja 2016

Wielką stopą przez świat – gdzie kupić ładne buty w rozmiarze 42+ | przegląd modeli na lato 2016

Zawsze byłam najwyższa w klasie. Szybko okazało się jednak, że mój prawie dwumetrowy tata poza konkretnym wzrostem (mam 182 cm) i nie mniej konkretnym charakterkiem przekazał mi w genach niestandardowy jak na kobietę rozmiar stopy – 42. Jeszcze całkiem niedawno wydawało mi się, że to koniec świata i nigdy w życiu nie pokonam tej strasznej bariery jaką narzucają nam sieciówkowe rozmiarówki. Poszperałam jednak trochę i okazało się, że taki problem to nie problem. Z niedowierzaniem trafiłam na fora internetowe, gdzie kobiety opisują swoje zmagania z rozmiarem stopy 44, 45 a nawet 46 i 47! I nagle moje 42 przestało być jakąkolwiek barierą… Kilka lat temu postanowiłam, że czas zadbać o tę część garderoby i wyszukałam kilka fajnych miejsc, gdzie Panie o większym rozmiarze stopy mogą swobodnie kupić wymarzone buty, nie martwiąc się o dziwne spojrzenia obsługi.

Oczywiście najpopularniejszym sklepem, który wprowadził do swojej sieci niestandardowe rozmiary (do 44) jest Deichmann. Niewątpliwym plusem zakupów w tym sklepie jest niska cena butów, ma ona jednak konkretne przełożenie na jakość. Nie jest to oczywiście jakość najniższych lotów, buty spokojnie przetrwają jeden-dwa sezony, więc jeżeli akurat jakiś model wpadnie Wam w oko – czemu nie. Tym bardziej, że sieć proponuje kilka bardzo ciekawych modeli na tegoroczne lato!



Czas na krajowego producenta butów skórzanych w rozmiarach do 43, firmę Noevision. Muszę powiedzieć, że mam co do nich bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony poza dużą rozmiarówką proponują usługi personalizacji obuwia jak na przykład zmianę koloru i rodzaju skóry, elementu ozdobnego, formy kopyta czy szerokości  cholewki. Ponadto na plus jest bardzo szeroki asortyment oraz piękne modele, z których trudno wybrać jeden. Ja jednak do ich butów robiłam aż trzy podejścia i za każdym razem zwracałam zamówiony towar. Ich krój po prostu jakoś nie leży na mojej stopie, a buciki wcale nie należą do najtańszych. Chciałabym kiedyś wybrać się do ich sklepu stacjonarnego i przymierzyć inne modele, może akurat znalazłabym coś dla siebie. Opinie w Internecie są raczej pozytywne, więc pewnie coś w tym jest.



Moje odkrycie sprzed kilku dni to znana firma Crocs. Do tej pory kojarzyła mi się jedynie z popularnymi, gumowymi chodakami o które niegdyś zabijały się tłumy w Lidlu. Odkryłam jednak, że mają w swoim asortymencie całkiem ciekawe buty w rozmiarze 41/42 oraz 42/43. Nie będę urywała, że czekam akurat na paczkę z ich sandałkami J Nie polecę Wam konkretnego sklepu, bo Crocsy możecie kupić w wielu miejscach w Internecie, zwracam tylko uwagę na markę. Może warto dać szansę gumowym, ultra lekkim bucikom?



Jeżeli nadal nie znalazłyście nic dla siebie, warto poszperać na tych stronach:
  • ebuty.pl
  • zalando.pl 
  • sarenza.pl 
  • schaffashoes.pl

Ze względu na bardzo duży asortyment oraz różnorodność marek istnieje spore prawdopodobieństwo, że coś trafi w Wasz gust i przy okazji będzie pasować na stopę J


Mam nadzieję, że skorzystacie z tego posta i teraz łatwiej będzie Wam uzupełnić swoją garderobę o ładne, kobiece buciki na lato! Jeżeli znacie jakiś super sklep z butami w niestandardowej rozmiarówce, koniecznie dajcie znać!


piątek, 20 maja 2016

Mycie włosów bez szamponu - aktualizacja i nowości!

Post dotyczący mycia włosów bez użycia szamponu opublikowałam w lutym, a mimo to w dalszym ciągu jest jednym z najchętniej przez Was czytanych. Jeżeli jeszcze go nie widziałyście to przypominam: klik klik. Zadawałyście mi mnóstwo pytań na temat tej metody pielęgnacji włosów, dzięki temu z wieloma z Was udało mi się porozmawiać i lepiej Was poznać :-) Od tamtego czasu sporo się u mnie w tej kwestii zmieniło, przede wszystkim odkryłam prawdziwą perłę wśród produktów do włosów, ale o wszystkim opowiem Wam po kolei. 

Metodę mycia włosów bez używania szamponu, którą opisałam w poście z lutego stosowałam z powodzeniem około trzech miesięcy. W trakcie tego czasu moje włosy przyzwyczaiły się do braku szamponu i wyglądały bardzo dobrze i świeżo przez 3 dni... do czasu ;-) 

Nie wiem czy wpływ miały tu ciążowe hormony czy coś całkiem innego, ale z dnia na dzień moja skóra i włosy przestała dobrze reagować na płukanki. Po prostu pewnego dnia mimo umycia włosów jak zwykle, te były bardzo przetłuszczone u nasady, a na głowie pojawił się łupież. Wyglądało to bardzo źle i jasne było, że na czas ciąży zawieszam eksperymenty. Zaopatrzyłam się wtedy w szampon firmy Planeta Organica (ten), ponieważ nie zawierał silikonów, SLS i innych tego typu paści, ale moje włosy były po nim jakieś takie... niemrawe :) Niby umyte, ale wciąż bardzo szorstkie i suche. Dodam, że cały czas mogłam sobie pozwolić na mycie włosów co 3 dni (przypomnę, że startowałam od mycia włosów codziennie). W końcu w chwili słabości pękłam i kupiłam zwykłe, drogeryjne produkty do włosów - poleciałam grubo, bo od razu kupiłam serię z płynnym jedwabiem firmy Gliss Kur. Włosy wyglądały lepiej, ale znów szybciej się przetłuszczały i były okropnie napuszone. 

Pewnego dnia trafiłam w Rossmannie na promocję produktów CECE med i kupiłam sobie nawilżającą odżywkę do włosów (taką). I to jest moje absolutne odkrycie! Próbowałam używać jej na wiele sposobów, ale najlepszy to umycie włosów szamponem z tej samej serii, spłukanie i dwukrotne nałożenie odżywki (pierwszy raz na same końce, drugi raz lekko zahaczając o nasadę włosów). Potem jak zwykle suszę włosy głową w dół i prostuję końce. Po takim zabiegu włosy pachną nieziemsko (jak od fryzjera), są gładkie (ale nie przyklapnięte, mają sporo objętości), nawilżone i... świeże przez 3-4 dni! BINGO :-) Na pewno wypróbuję inne serie tego producenta. A! Warto zerknąć na allegro - tam za litrowy szampon zapłacicie niecałe 40,00 zł - to tyle, ile za 300ml trzeba dać w Rossmannie. 

Reasumując: nie mam pojęcia czy to ciąża czy detoks tak dobrze wpłynęły na moje włosy, ale jak na razie cel został osiągnięty - moje włosy nie przetłuszczają się i mogę myć je spokojnie co kilka dni. A ja przy okazji znalazłam idealny szampon i odżywkę dla siebie :-) 


środa, 18 maja 2016

Letnie sukienki bonprix







Moje filmowe 10/10 - część I

Założenie i prowadzenie konta na Filmwebie było bardzo dobrą decyzją! Ani się obejrzałam, a okazało się, że jestem tam już 6,5 roku! Przez ten czas oceniłam 164 filmy - teraz, z perspektywy czasu niektóre oceny wydają mi się śmieszne, ale zmieniam je tylko, jeżeli uda mi się obejrzeć film po raz drugi. Tym sposobem dziś mogę przedstawić Wam moje ulubione produkcje, absolutne 10/10 - w ciągu kilku lat trafiłam na 22 takie filmy. Panie, Panowie, usiądźcie wygodnie w fotelach i wybierzcie swój typ na weekend :-)

Praktykant
Moja ocena: 6.01.2016 10/10
Moja opinia: Przezabawna, mądra i pouczająca komedia, daleka od stereotypowych Amerykańskich produkcji
Opis filmu: Ben nie odkrywa uroków emerytury. Wkrótce rozpoczyna staż w redakcji strony internetowej o modzie.

Kingsman - tajne służby
Moja ocena: 12.07.2015 10/10 z serduszkiem (serduszkiem na filmwebie oznaczamy nasze ulubione filmy)
Moja opinia: BARDZO specyficzny film, słyszałam od wielu osób, że bardzo im się nie podobał i nie byli w stanie dotrwać do końca :-) Ja jednak go uwielbiam i widziałam go już dwa razy. Mieszanka czarnego humoru, akcji i przystojnych aktorów - czego chcieć więcej ;-)
Opis filmu: Agent służb specjalnych bierze pod swoje skrzydła nowicjusza, aby przekazać mu wiedzę zdobytą przez lata pracy. 

LEGEND
Moja ocena: 31.01.2016 10/10 z serduszkiem
Moja opinia: O tym filmie już Wam pisałam. KOCHAM KOCHAM KOCHAM. Podwójna rola Toma Hardiego jest tu oczywiście nie bez znaczenia. Świetny film biograficzny z nutą dramatu i czarnym humorem w tle.
Opis filmu: Lata 50. i 60. Londyńscy gangsterzy-bliźniacy, Ronald oraz Reginald Kray, terroryzują miasto.

PSYCHOPATA 
Moja ocena: 23.05.2015 10/10 
Moja opinia: Filmy o psychopatach i sektach to zdecydowanie moja ulubiona kategoria :) Ten jest wyjątkowo wciągający!
Opis filmu: Specjalistka zajmująca się psychiką seryjnych morderców pomaga policjantce w śledztwie.

poniedziałek, 9 maja 2016

Colonia (2015) bez spojlerów

Ostatnio ciężko jest mi trafić na dobry, wciągający film. Taki, który oglądałabym przyklejona do ekranu, nie sprawdzając co kilka minut jak długo potrwa jeszcze moja męczarnia.

Kilka dni temu zdarzył mi się dzień pod znakiem koca i herbaty, do szczęścia brakowało mi tylko dobrego filmu (no dobra, i 20 milionów złotych). Przeglądając co też do zaoferowania w tym temacie mają Internety trafiłam plakat filmowy z wizerunkiem Emmy Watson (znanej szerszej publiczności jako Hermiona). OK., sprawdźmy co to. Moim oczom ukazuje się krótki opis filmu „Colonia”:

„Młody chłopak podczas pobytu w Chile zostaje porwany. Jego dziewczyna trafia na trop sekty i postanawia odzyskać ukochanego.”  

SEKTY! No to macie mnie! PLAY!

Dramaty generalnie średnio do mnie przemawiają, szczególnie te łzawe, bo biorąc pod uwagę mój stan, zdarza mi się płakać na reklamach karmy na kotów. Ale raz kozie śmierć.



To było bardzo dobrze spędzone 110 minut. Film okazał się być bardzo wciągający, a nienachalnie przemycony aspekt historyczny zawsze jest w cenie.  Oczywiście wszystko w tle historii wielkiej miłości. Hermiona wypadła świetnie, a moja ciekawość dotycząca Chilijskiej sekty została pobudzona na tyle, że po seansie chętnie doczytałam to i owo.


Nie jest to film na pijacki wieczór ze znajomymi. Ani na poranek na kacu tym bardziej. Ale na winko z przyjaciółką albo miły wieczór z mężem, czemu nie. Tematyka trudna, ale przedstawiona w możliwie lekki sposób. 

środa, 4 maja 2016

Wiosna w rozmiarze XXL

Początek maja to idealny czas, aby odświeżyć swoją garderobę i nadać jej trochę koloru. W planach mamy nadchodzące komunie, wesela i inne uroczystości, a idealnej kreacji brak! Jej znalezienie często przyprawia nas o ból głowy, szczególnie, jeżeli ostatni raz rozmiar 38 nosiłyśmy na maturze...

Jeżeli powyższe zdania chociaż trochę opisują Was, koniecznie czytajcie dalej! Dziś chciałabym Wam polecić świetny internetowy sklep (dla Pań z okolic Poznania dostępny również stacjonarnie), w którym znajdziecie prawdziwe perełki w outletowych cenach i rozmiarach od 34 do, uwaga, ... 58! 


Nie ma się co rozpisywać, wejdźcie i buszujcie do woli, a potem cieszcie się profesjonalną obsługą, ekspresową dostawą i świetną jakością :-) Ja dziś baaaardzo dokładnie przejrzałam asortyment sklepu i wyłowiłam swoich faworytów w przedziale rozmiarów 42-48 :-) [wszystkie zdjęcia pochodzą ze strony sprzedawcy]

Na specjalną okazję:


Na grilla:


Moje ulubione.. torebki i jeden plecak:



I dodatki:


I jak, wpadło Wam coś w oko? :-)




wtorek, 3 maja 2016

ULUBIEŃCY: kwiecień 2016

Z przerażeniem patrzę na kalendarz. Dopiero co publikowałam ulubieńców marca, a tu już wypadałoby napisać coś o ulubieńcach kwietnia! Ostatni miesiąc upłynął mi pod znakiem kompletowania wyprawki, więc dzisiejsze zestawienie to raptem kilka pozycji, które szczególnie wpadły mi w oko w tym miesiącu. Lecimy!

Chciałoby się powiedzieć „najulubieńszy z ulubieńcow”, absolutny hit i moje odkrycie tego miesiąca: podkład revlon nearly naked. Swój egzemplarz kupiłam na promocji -49% w Rossmannie i zapłaciłam za niego około 25,00 – 30,00 PLN. Trzeba jednak powiedzieć to głośno: ten produkt jest wart swojej regularnej ceny (50,00-60,00 PLN)! Do wyboru mamy piękną gamę kolorystyczną, każdy typ urody powinien znaleźć coś dla siebie. Podkład idealnie stapia się ze skórą – słyszałam kiedyś, że jest on jakby ulepszoną wersją kultowego już healthy mixa z bourjous i zgadzam się z tym stwierdzeniem w 100%! Produkt całkiem nieźle kryje (krycie od lekkiego po średnie) i nadaje się zarówno do makijaży w stylu „no make-up” (poniżej zdjęcie bez żadnej obróbki graficznej) jak i eleganckich, wieczorowych looków. Jest przy tym bardzo trwały i nie zapycha porów. Nieprzypudrowany pięknie rozświetla cerę (bez drobinek). Najlepszy podkład jaki używałam w ciągu ostatniego roku!



Kolejny produkt, który chciałabym Wam polecić to krem nawilżający VIANEK – recenzję tego produktu pisałam Wam ostatnio, znajdziecie ją tu.

Czas wiosennych porządków zbiegł się nam z porządkami związanymi z przygotowaniami do powitania najmłodszej w rodzinie. Nigdy piszę Wam o środkach czystości, bo nigdy nie trafiłam na taki, na który faktycznie zwróciłabym uwagę. Aż tu nagle trafił się taki.. Mowa o płynie do czyszczenia kuchni CIF spray ultraszybki. Co tu dużo mówić. Zmywa skubaniec wszystko – brud z okapu kuchennego, przypalony piekarnik oraz zabrudzone plastikowe ramy okienne. I robi to naprawdę szybko! Oczywiście nie polecam zabaw z takimi płynami paniom w ciąży, ale ich mężom.. czemu nie!

I tak naprawdę.. to byłoby na tyle! Wpadło mi w ręce jeszcze kilka nowości, ale nie nadają się aby nazywać ich ulubieńcami, a ja chcę polecać Wam tylko prawdziwe perełki. Mam nadzieję, że nie jesteście rozczarowane długością tego wpisu J

Buziaki na koniec majówki J !