środa, 30 marca 2016

ULUBIEŃCY: marzec 2016

Marzec przeleciał błyskawicznie! Czas więc na Wasze ulubione zestawienie – ulubieńców miesiąca!

Longstay liquid matte lipstick – Golden Rose
Matowe usta to od kilku sezonów niesłabnący hit! Golden Rose rozpieszcza swoje klientki kolejną nowością, łącząc jak zwykle bardzo dobrą jakość i trwałość z przystępną ceną. Nie byłabym sobą, gdybym ich nie przetestowała J Pomadki mają piękne kolory, są trwałe i ładnie się zjadają jednak mogą przesuszać usta, warto więc zadbać o ich nienaganną kondycję przed użyciem.

Seria kosmetyków do twarzy liście manuka – ZIAJA
Tych produktów używam już od bardzo dawna, jednak w tym miesiącu pielęgnacja mojej twarzy była praktycznie w całości oparta o serię z liśćmi manuka. Miałam okazję przetestować już wszystkie pozycje z tej serii i szczerze polecam. Na szczególną uwagę zasługuje tutaj pasta do głębokiego oczyszczania skóry – złuszcza ona naskórek, zapobiega powstawaniu zaskórników oraz działa antybakteryjnie. No i kosztuje kilka złotych J



Sklep internetowy PANIXL.PL
Jeżeli nosicie rozmiar 42+ to koniecznie sprawdźcie to miejsce! Bardzo dobra i kompetentna obsługa klienta i świetna jakość ubrań to zawsze przepis na sukces! Ostatnio pokazałam Wam niebieską sukienkę, którą dostałam od narzeczonego – uwielbiam ją! Jest bardzo wygodna, nie gniecie się, materiał nie odbarwił się nawet po kilku praniach. Już planuję kolejne zakupy w tym sklepie.



Sklep internetowy N-Fashion Outlet Store
Kolejne ciekawe miejsce w sieci! Która z nas nie lubi polować na przeceny? Ostatnio kupiłam tam bardzo ładną koszulową tunikę za całe 29,00 PLN J na pewno wrzucę sobie ten sklep do zakładek i będę regularnie zaglądać!

Serial Mentalista
Wiecie, że jestem maniaczką seriali! W związku z przerwami w moich ulubionych produkcjach, zaczęłam oglądać Mentalistę. Tytułową postacią jest Patrick Jane -  konsultant pracujący dla Kalifornijskiego Biura Śledczego. Serial zahacza o moje ulubione tematy – techniki manipulacji, hipnozy oraz zgłębia tajemnice ludzkiej psychiki.  Zdolności mentalisty pomagają mu rozwiązywać nawet najtrudniejsze i  najbardziej mroczne zagadki! Wciągający i zabawny – warto sprawdzić!



DIY – Cotton balls
Kolorowe girlandy świecące klimatycznym światłem – cały świat stracił dla nich głowę! Ja zainteresowałam się tematem gdy rozpoczęłam urządzanie kącika dla dziecka i oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie spróbowała zrobić kulek sama! Proces jest żmudny i pracochłonny, ale koszty jakie ponosicie w wersji handmade to około 1/4 ceny, jaką musiałybyście zapłacić za gotowy produkt, a satysfakcja z własnej pracy jest bezcenna! Efekt końcowy pokażę Wam już niedługo J !



A co było Waszym ulubieńcem mijającego miesiąca?


czwartek, 24 marca 2016

Dieta w ciąży: 5 największych zmian w moim menu

Siódmy miesiąc ciąży rozpoczęty! Prawdą jest, że kwestia jedzenia jest jedną z tych, które zmieniły się u mnie w tym czasie radykalnie. W pierwszym trymestrze ciąży moja dieta niestety była bardzo zła, jadłam mało, często jeden posiłek dziennie  – więcej nie byłam w stanie w siebie wmusić, a nawet gdy mi się udawało, wszystko po kwadransie lądowało w toalecie. Byłam bardzo słaba, waga leciała w dół w zawrotnym tempie a ja dręczyłam się wyrzutami sumienia. Na całe szczęście ten kiepski czas minął, dzidzia ma się świetnie, a drugi trymestr zrekompensował mojemu żołądkowi niedobory jedzenia ;-)



Nie da się nie zauważyć, że jem więcej niż w czasie kiedy nie byłam w ciąży, ale na szczęście waga jest jeszcze w ryzach. Mam też większą ochotę na słodycze – wcześniej starałam się je ograniczać, teraz te hamulce nieco mi „puszczają”. Aby nie ładować w siebie batoników i ciasteczek, sama piekę ciasta oraz robię owocowe koktajle, które skutecznie hamują mój apetyt na wszystko w zasięgu wzroku.

TAK dla wody
Kiedyś picie wody było dla mnie jednym z większych żywieniowych problemów. Zawsze bardzo chciałam wypracować sobie ten nawyk. Pamiętam czas, kiedy ustawiałam sobie budzik w telefonie przypominający mi o piciu co pół godziny. Oczywiście szybko zrezygnowałam z tego upierdliwego wspomagacza i dalej żyłam na dwóch kawach dziennie. Kiedy zaszłam w ciąże miałam podwójną motywację aby to zmienić. Powiem szczerze, że przyszło mi to bardzo łatwo, wręcz naturalnie. W tym momencie mogę powiedzieć, że jestem od wody uzależniona. W ciągu całego dnia i nocy wypijam minimum 2 litry wody niegazowanej dziennie, nie ruszam się też z domu bez butelki wody w torebce. Do tego dochodzą oczywiście wszelkie soki i koktajle owocowe i warzywne oraz mleko. Robi się całkiem fajna ilość przyjmowanych płynów.

TAK dla mleka
Mleko zawsze miało dla mnie tylko jedno zastosowanie – jako dodatek do kawy. Obecnie wypijam jego ogromne ilości, czasem nawet litr dziennie. Nie wyobrażam sobie śniadania bez płatków owsianych na mleku, często sięgam po kakao oraz mleczne koktajle z owocami. Doszło do tego, że mleko kupujemy już na zgrzewki, nie na kartoniki.

NIE dla mięsa
Nigdy nie byłam jakimś wielkim miłośnikiem mięsa, ale generalnie jadłam bez marudzenia. W ciąży każda sztuka mięsa to niezłe wyzwanie. Wiele kobiet w stanie błogosławionym mówi, że mięso im śmierdzi. U mnie jest inaczej – po prostu nie mam na nie ochoty. Tracę apetyt na sam jego widok. Oczywiście nie wykluczam go całkiem, ale jem niewiele – maksymalnie dwie, trzy małe porcje w tygodniu. Ostatnio w tym temacie zdarzył się mały przełom – moja przyszła teściowa zrobiła pyszną pieczeń wołową, której zjadłam podwójną porcję! Ale na tym moja miłość do mięsa się skończyła.

TAK dla śniadań
Śniadania, poza wodą, to największa zmiana żywieniowa w moim życiu! Od czasu gdy wrócił mi apetyt mój poranek zaczyna się zawsze tak samo: toaleta i śniadanie. Nie ma innej możliwości! Na moim talerzu nieustannie króluje owsianka na mleku, podawana z owocami, orzechami, konfiturą lub garścią słodkich płatków czekoladowych. Muszę tu wspomnieć o tym, że owsianka jest dla mnie ratunkiem na wszelkie dolegliwości ze strony układu trawiennego – każda mama powinna spróbować!

TAK dla warzyw
Dopiero ciąża uświadomiła mi, jak mało warzyw było do tej pory w mojej diecie. Zaleca się, aby jeść około pół kilograma warzyw każdego dnia. Okazało się, że dla mnie oznacza to codzienną walkę i planowanie posiłków, aby jak najczęściej przemycać warzywa. U mnie w praktyce wygląda to tak, że staram się większość dziennej dawki zjeść z obiadem. Jest to bardzo makaron z różnymi warzywnymi dodatkami oraz zupy-kremy z warzyw. Jeżeli wiem, że danego dnia nie popisałam się w kwestii ilości spożytych witaminek to próbuję wyrównać bilans i obieram sobie kilka  marchewek na kolację.



Jeżeli chodzi o słynne ciążowe zachcianki, to u mnie był tylko jeden taki ekstremalny epizod: pesto bazyliowe. Kupiłam sobie 12 doniczek bazylii, dwie butle oliwy z oliwek oraz kilka paczek grissini i zajadałam się nimi przed trzy dni J

A jak ciąża zmieniła Wasz jadłospis? Macie jakieś nietypowe ciążowe zachcianki?



piątek, 18 marca 2016

PUSZYSTE CIASTO Z JABŁKAMI I MIGDAŁAMI

Przepis pochodzi ze strony mojewypieki.com


Składniki:
·         1 szklanka mąki pszennej
·         1 szklanka mąki ziemniaczanej
·         1 łyżeczka proszku do pieczenia
·         5 jajek
·         3/4 szklanki drobnego cukru do wypieków
·         250 g masła, roztopionego
·         1,2 kg jabłek
·         garść migdałów ( lub orzechów włoskich )
·         1 łyżeczka cynamonu
·         cukier puder, do posypania
Wszystkie składniki powinny być w temperaturze pokojowej (masło może być lekko ciepłe). Mąki przesiać z proszkiem do pieczenia.
Jabłka obrać, usunąć gniazda nasienne, pokroić w grubą kostkę (warto wymieszać z 1,5 łyżki soku z cytryny, by nie ciemniały). Orzechy z grubsza pokroić.
Jajka (w całości) ubić na lekką i puszystą pianę przy pomocy miksera (końcówki do ubijania białek, najwyższe obroty miksera). Stopniowo dodawać cukier, łyżka po łyżce, dalej ubijając, aż do powstania gęstej i jasnej piany. Dodać przesiane mąki z proszkiem i zmiksować do połączenia. Na koniec wlewać strużką masło i miksować (ta sama końcówka co wcześniej, najwyższe obroty miksera).
Blachę o wymiarach 22 x 34 cm (lub niedużo mniejszą) wyłożyć papierem do pieczenia. Ciasto wylać na blachę (będzie dość niskie, ale wyrośnie). Wysypać równomiernie jabłka, następnie posypać orzechami i cynamonem.
Piec w temperaturze 180ºC przez około 45 minut lub dłużej, do tzw. suchego patyczka. Przed podaniem oprószyć cukrem pudrem.

Kulisy szkoły rodzenia

Decyzja o przystąpieniu do szkoły rodzenia była dla mnie naturalna, chociaż szczerze mówiąc sama nie wiem dlaczego – z całego „dzieciatego” towarzystwa, tylko jedna para brała udział w takich spotkaniach. Powiem Wam całkiem szczerze, że to nie perspektywa dobrego przygotowania się do porodu (czy to w ogóle możliwe?) ani nauka „obsługi noworodka”  była dla mnie szczególnie kusząca. Pierwotnie zależało mi na tym, aby wygospodarować czas, który spędzimy z Pawłem i poświęcimy go w 100% młodej. Po cichu powiem, że chyba trochę nie doceniałam swojego narzeczonego – chciałam oswoić go z pewnymi mechanizmami porodu i fizjologii, a okazuje się, że on chyba podchodzi do tego dużo bardziej racjonalnie niż ja, a moje obawy co do jego postawy były niesłuszne J



Kiedy już pogrzebałam moje niepokoje szkoła rodzenia stała się dla nas fajną przygodą. W ciągu tych dwóch godzin w tygodniu dowiadujemy się masy praktycznych rzeczy, które być może pozwolą nam uniknąć w przyszłości wielu niepotrzebnych zmartwień. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że położne mówią nam o rzeczach, które są niby oczywiste.. ale wypowiedziane na głos nabierają nagle wymiaru dekalogu. Przykłady? Noworodkowi temperaturę mierzy się tylko i wyłącznie w trakcie snu lub gdy jest spokojne. Mierzenie w trakcie ataku płaczu nie ma absolutnie żadnego sensu, ponieważ jego mechanizmy termoregulacji nie są jeszcze do końca sprawne i termometr w takiej sytuacji może pokazać nam na przykład 37,5, co w cale nie będzie świadczyło o gorączce. EUREKA! Kolejna rzecz: chusteczki nawilżane. Informacja wydawałoby się absolutnie zbędna, KAŻDY TO WIE ALE… praktycznie każdy wycierając dziecku pupę chusteczką od razu zapina pampersa. Czyli, upraszczając nieco, zapina wilgotną pupę w pampersa. Odparzenia gwarantowane. GENIALNE! Takich złotych rad pada w ciągu jednego spotkania kilkadziesiąt! Do czasu zajęć bardzo bałam się porodu. BARDZO. Tak bardzo, że bez namysłu poddałabym się cesarce gdyby ktoś mi ją zaproponował, a może i nawet bym za nią zapłaciła. A teraz? Owszem nadal się boję, ale jest to raczej lęk przed nieznanym połączony z ekscytacją a nie paniczny lęk przed bólem. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że będzie bolało, ale zmieniłam w mojej głowie równane z poprzedniego poród = ból na poród = niedługo będzie z nami Kalina. Polecam, spokojniej śpię ;-)

Szkoła rodzenia daje nam możliwość poznania osób, które na pewno bardzo pomogą nam w przyszłości. Kilka pierwszych spotkań prowadziła moja położna środowiskowa, więc z automatu nie będę z niepokojem czekała na pierwsze spotkanie patronażowe, martwiąc się czy przypadkiem nie ”trafię” na jakąś opryskliwą babę. Kolejne spotkania prowadzi położna z lokalnego szpitala, co daje okazję do szczegółowego wypytania jej o zwyczaje w danej placówce. Bardzo cenne wydają się też być spotkania z doradcą laktacyjnym – te zajęcia jeszcze przede mną, ale z tego co wiem to Pani jest bardzo pomocna i nie ma problemu, aby umówić się z nią na wizytę domową także po porodzie. Wydaje mi się, że już sama wiedza do kogo mogę się zgłosić w razie wątpliwości jest całkiem cenna. No i oczywiście muszę tu wspomnieć o aspekcie towarzyskim – poznajemy innych przyszłych rodziców z którymi rozmawiamy, żartujemy i dzielimy się spostrzeżeniami.

Mam wrażenie, że szkoła rodzenia otwiera także oczy na rzeczy, które do tej pory wydawały mi się absurdalną fanaberią. Przykład? Pieluchy wielorazowe. W końcu ktoś rzeczowo wytłumaczył mi zasadę ich działania, wskazał plusy i minusy, mogłam „pomacać” kilka modeli. Teraz pomysł używania takich pieluch wcale nie wydaje mi się taki głupi. Zajęcia dają możliwość testowania nowych rzeczy – a to za sprawą przydatnych próbek, które często otrzymujemy. Do tej pory dostaliśmy m.in. całkiem pokaźny słoiczek Sudocremu, butelkę i smoczek z Aventu, sporo małych próbek kremów i balsamów.. Małe rzeczy cieszą J


Jeżeli wahacie się czy warto to moja rada jest jedna – spróbujcie. Pójdźcie na dwa, trzy zajęcia i sami zobaczycie, że z czasem stanie się to fajną odskocznią od codzienności. Ja osobiście nie widzę żadnych minusów szkoły rodzenia J

poniedziałek, 14 marca 2016

Bardzo dobre, tanie kosmetyki - czy to możliwe?

 Dzisiaj chciałabym pokazać Wam kilka sprawdzonych kosmetyków, które z czystym sumieniem mogę polecić! Ja maluję się (mam tutaj na myśli pełny make-up) dosyć rzadko, raczej tylko z okazji jakichś większych wyjść lub gdy akurat najdzie mnie wena, więc podczas zakupów kosmetycznych stawiam na jakość.  Dlaczego? Aby mieć z tego makijażu jak najwięcej frajdy, a nie denerwować się, że kreska, którą malowałam godzinę ćwicząc przy tym łacinę od podstaw, nie zmyła się po chwili. Kiedyś myślałam, że muszę wydać 80 złotych na pomadkę albo dać stówkę za dobre cienie – nic bardziej mylnego. Oto moje zestawienie tanich, a bardzo dobrych produktów, które śmiało jakością mogą konkurować z tymi wysokopółkowymi.

Korektor: Catrice liquid camouflage high coverage concealer (cena regularna około 15,00 PLN)
Do pewnego momentu do zakrycia największych zmian na skórze używałam legendarnego już korektora z MACa (Pro Longwear 82,00 PLN), ale odkąd odkryłam ten z Catrice, nie mam zamiaru przepłacać. Korektor bardzo dobrze kryje (ukryje nawet tatuaż!), a nałożony cienką warstwą nadaje się także do zakrycia cieni pod oczami. Ponadto jest bardzo wydajny i dostępny także w bardzo jasnym kolorze, idealny dla bladziochów!


Puder sypki KOBO: Kobo Professional, Translucent Loose Powder (cena regularna około 22,00 PLN)
Mam wrażenie, że wszystko co wyprodukuje KOBO mogłoby z marszu trafić do tego zestawienia J. Ten puder to mój must have – jest bardzo drobny, wydajny i wspaniale przedłuża trwałość makijażu. Świetnie nadaje się do utrwalania korektora pod oczami, zapobiega błyszczeniu się strefy „T” i daje pewność, że nawet po całym dniu nie będziemy się świecić. Jedno opakowanie starsza mi na trzy-cztery miesiące – czego chcieć więcej?

Mineralne perełki rozświetlające KOBO: Mineral Make - Up Pearls (cena regularna około 22,00 PLN)
Kolejny kosmetyk z KOBO, który podbił moje serce. Jeżeli na co dzień malujecie się bardzo skromnie, to radzę zainwestować w ten produkt – odejmuje on kilka lat oraz dodaje optycznie kilka przespanych godzin ;-) Perełki tworzą na skórze bardzo subtelną poświatę, więc wyglądamy na wypoczęte, a twarz na świeżą i promienną. Ten produkt jest także świetną, delikatniejszą alternatywą dla rozświetlacza.


w7 matowy puder brązujący honolulu (cena około 13,00 PLN)
Konturowanie twarzy to coś, co zostało stworzone specjalnie z myślą o takich pyzach jak ja J Początkowo bardzo szybko zraziłam się do tego produktu, ponieważ nie umiałam go stosować. Używałam go za dużo, za mocno, nie potrafiłam go rozetrzeć, leżał więc jakiś czas i czekał na drugą szansę.. Aż  końcu się doczekał. Spełnia on swoją rolę bardzo dobrze, ma ładny kolor, jest mocno napigmentowany i trwały. Myślę, że trzeba się z tym kosmetykiem obyć, nauczyć się go rozcierać i nie przesadzać z aplikowaną ilością – wtedy gwarantuję miłość do grobowej deski. Nie da się ukryć jego podobieństwa do słynnego bronzera firmy The Balm (Bahama mama, cena około 60 złotych), mi zdecydowanie wystarcza jego tańszy zamiennik.

Paletki cieni sleek (12 cieni w cenie około 39,00 PLN)oraz Makeup Revolution (12 cieni w cenie około 20,00 PLN)
Są to obecnie jedyne paletki jakich używam i zdecydowanie polecam. Wystarczy dobrze przygotować powiekę do makijażu i naprawdę malując „amatorsko” nie ma się do czego przyczepić. Cienie są trwałe, ładnie się rozcierają (warto zainwestować w pędzle, palcem albo pacynką trudno jest rozetrzeć nawet najdroższe cienie), każda z Was znajdzie na pewno swoje ulubione zestawienie kolorystyczne, a zakup jednej paletki pozwala stworzyć kilkadziesiąt różnych makijaży.


Tusz do rzęs: Eveline, Volumix Fiberlas Mascara Volume & Lift & Separation (cena regularna około 12,00 PLN)
Ileż ja przetestowałam tuszy, zanim trafiłam na ten ideał.. Rzęsy wyglądają po jego użyciu zjawiskowo! Są wydłużone, pięknie pogrubione i uniesione. Tusz posiada jeden maleńki mankament –  nowy jest bardzo rzadki i nieco trudno się nim pomalować nie robiąc sobie przy tym krzywdy. Wystarczy się „przemęczyć” dwa, trzy razy i tusz nabiera odpowiedniej konsystencji. Następnym razem zamiast sięgając po reklamowane w TV tusze po 40-50 złotych, zaufajcie mi ;-)

Pomadki
Na ten temat pisałam już tyle razy, że pewnie robię się już nudna.. więc szybciutko wymienię Wam tylko marki, które w mojej opinii niczym nie ustępują drogim pomadkom, ba, są o wiele lepsze, niż produkty znanych marek. Utrzymują się na ustach wiele godzin, ładnie się „zjadają” i nie przesuszają ust.
Golden Rose serie: Velvet matte (11,90 PLN), Vision Lipstick (10,90 PLN), Matte Crayon Lipstick (11,90 PLN), konturówki z serii classic (4,90 PLN)
AVON: Ultra Colour Matte Lipstick (15,00-26,00 PLN – warto polować na promocje!)

Pędzle HAKURO
Znam pędzle, które są tańsze, ale nic nie warte. Znam też pędzle lepsze, ale dużo droższe. Uważam, że pędzle HAKURO to idealna półka dla amatorów, ich jakość w stosunku do ceny jest naprawdę bardzo dobra.  Zakup takiego „pakietu startowego” jest co prawda wydatkiem większym, niż moje powyższe propozycje, ale jest to jednorazowy wydatek na długi, długi czas. Oto moje ulubione modele, które polecam Wam na start: do podkładu H50 lub H52, do rozcierania cieni H79, do aplikacji cieni H76. Ja na co dzień używam także H50S – do przypudrowywania korektora pod oczami oraz H15 do aplikacji pudru do konturowania i także polecam.



Myślę, że znalazłabym u siebie jeszcze kilka produktów, które mogłabym podciągnąć pod to zestawienie, ale bardzo chciałam polecić Wam tylko te najbardziej sprawdzone i lubiane przeze mnie kosmetyki. A Wy? Macie w swoich zasobach takie perełki? J




wtorek, 8 marca 2016

ZIAJA lano-maść mamma mia

Dzisiaj szybciutko opowiem Wam o moim najnowszym odkryciu - ZIAJA co rusz pozytywnie zaskakuje!

Jakiś czas temu pisałam Wam o lano-maści z serii mamma mia. W składzie preparatu znajdziemy 100% wysokooczyszczonej lanoliny, więc możemy się domyślić, że jego zastosowanie będzie bardzo uniwersalne.
I tak też jest! Producent poleca używanie maści szczególnie mamom karmiącym do pielęgnacji sutków - pod tym kątem przetestuję go za 3-4 miesiące :) Tymczasem to małe cudo służy mi w nieco innych celach...
Jesteście ciekawe do czego Wam się przyda?



Pielęgnacja skórek wokół paznokci
Od zawsze mam ogromny problem z tą okolicą. Bez względu na to ile kremu właduję na moje dłonie, ciągle są one przesuszone. Szczególnie odbija się to na wyglądzie paznokci, ponieważ nie ma dnia aby skórki wokół nich nie były pozadzierane lub wręcz krwawiące. Jakiś czas temu ratowałam się olejem rycynowym i też całkiem nieźle dawał radę, ale nie był to produkt, który można włożyć do torebki i śmigać w miasto.. szukałam więc dalej. Lano-maść konkretnie nawilża dłonie, dwie aplikacje w ciągu dnia robią różnicę, moje paluchy mają się już lepiej :)
Pielęgnacja ust
Wiecie już, że na tym punkcie mam świra. Nie ma u mnie miejsca na suche skórki! Ze względu na moją miłość do mocnych kolorów na ustach bardzo dbam o tę okolicę. Gruba warstwa lano-maści po peelingu ust sprawia, że są one miękkie, gładkie i gotowe na najbardziej hardcorowy kolor :)

Zasmarkany nos :)  
Tak się złożyło, że od zakupu tego cuda do dziś, zdążyłam już być przeziębiona. Co tu dużo mówić, czerwony od kataru, spuchnięty i poraniony ciągłym wycieraniem nos boli, piecze i brzydko wygląda. Lano-maść przynosi natychmiastową ulgę! Ponadto, jeżeli macie tendencję do wysuszania się śluzówki nosa (szczególnie teraz, gdy grzejemy nasze mieszkania) to również możecie pomóc sobie lanoliną. 
Sucha skóra
Pisałam Wam już kiedyś, że odkąd jestem w ciąży regularnie tworzą mi się suche plamki na skórze. Najwięcej mam ich obecnie na ramionach. Solidna porcja lano-maści przynosi widoczną ulgę tym zaczerwienionym, łuszczącym się miejscom. Poza tym świetnie radzi sobie także z suchymi łokciami oraz piętami - jako uzupełnienie domowego pedicuru.
Jak widzicie jeden mały kosmetyk za kilkanaście złotych z powodzeniem może zastąpić Wam pokaźny arsenał smarowideł. Ja już go pokochałam i raczej nie zanosi się na szybkie zerwanie :)

środa, 2 marca 2016

Czekoladowe ciasto z musem cytrynowo-pomarańczowym

Przepis autorstwa www.mojewypieki.com - lekko zmodyfikowany

Składniki na spód czekoladowy:

4 jajka, białka i żółtka oddzielnie
150 g cukru pudru
45 g kakao, przesianego
Wszystkie składniki powinny być w temperaturze pokojowej.

W misie miksera utrzeć żółtka z cukrem pudrem (końcówka miksera do ubijania białek) na jasną i gęstą masę - kogel mogel. Dodać przesiane kakao, zmiksować (masa zgęstnieje).

W osobnym naczyniu ubić białka, na sztywną pianę (uwaga, by ich nie przebić; przebite białka grupują się w 'obłoczki', a piana zaczyna podchodzić wodą). Dodawać pianę do masy kakaowej, łyżka po łyżce, delikatnie mieszając przy pomocy szpatułki (będzie to trudne, ponieważ masa kakaowa jest gęsta, ale powoli, powoli...). Powinna powstać puszysta, kakaowa masa.

Formę o średnicy 21 - 22 cm wyłożyć papierem do pieczenia. Przełożyć do niej masę, wyrównać.

Piec w temperaturze 180ºC przez około 30 - 40 minut. Natychmiast wyjąć z piekarnika. Ciasto powinno wyrosnąć, po przestudzeniu lekko opaść. Pozostawić je zapięte w tortownicy.

Mus cytrynowo-pomarańczowy

100ml świeżego soku z cytryny
50ml świeżego soku z pomarańczy
1 szklanka cukru
4 żółtka
115 g masła, w temperaturze pokojowej
1 łyżeczka świeżo otartej skórki z cytryny
1 łyżeczka świeżo otartej skórki pomarańczowej
1 szklanka śmietany kremówki 36%, schłodzonej
W garnuszku zagotować soki z połową szklanki cukru. Wymieszać, do rozpuszczenia cukru, zdjąć z palnika.

W misie miksera utrzeć żółtka z pozostałą połową szklanki cukru (końcówka miksera do ubijania białek) na jasną i gęstą masę - kogel mogel. Do kogla - mogla dodawać stopniowo gorący sok cytrynowy, miksując. Następnie całość przelać z powrotem do garnuszka i ugotować budyń, mieszając (uwaga: będzie się bardzo przypalać...). Gdy budyń zabulgocze, zdjąć z palnika.

Gorącą masę budyniową przelać z powrotem do misy miksera i ubijać, końcówką do ubijania białek, aż masa się całkowicie wystudzi i podwoi objętość, przez kilkanaście minut.

Masło rozmiękczyć - włożyć na kilkanaście sekund na najmniejszą moc do mikrofali lub postawić obok kaloryfera. Łyżka po łyżce dodawać masło do ubitej masy, cały czas miksując. Dodać otartą skórkę z cytrusów i zmiksować.

W osobnym naczyniu ubić śmietanę kremówkę. Dodać ją do zmiksowanej masy, delikatnie wymieszać szpatułką.

Masę musową przełożyć na wystudzony spód czekoladowy, wyrównać. Schłodzić w lodówce przez kilka godzin, najlepiej przez całą noc.

Przed podaniem udekorować startą białą czekoladą.



wtorek, 1 marca 2016

ULUBIEŃCY: LUTY 2016

Czy tylko mi każdy miesiąc mija ostatnio jak tydzień? A tydzień jak jeden dzień? Jakby na to nie patrzeć, mamy już marzec , a to najlepszy moment aby podsumować mijający miesiąc. 

Luty to dla mnie miesiąc szczególny, ponieważ w lutym obchodzę swoje urodziny, a one przypominają mi bardzo miłe chwile. Pierwszy tort upieczony przez mojego narzeczonego na moje urodziny 5 lat temu, zaręczyny w zeszłym roku, tegoroczne oczekiwanie na naszego malucha..

Udało mi się trafiać ostatnio na bardzo fajne "produkty", więc przechodzę do rzeczy.


Dove Deeply Nourishing: Odżywczy żel pod prysznic
Odkąd jestem w ciąży nie używam innego żelu pod prysznic. Kocham jego zapach i to jak wspaniale nawilża skórę. Próbowałam innych wersji zapachowych, ale nie przypadły mi do gustu aż tak.



ZIAJA krem złuszczający 5% kwas migdałowy + AHA
Generalnie, kwasy owocowe ( i każde inne ) nie są szczególnie wskazane w ciąży, ponieważ mogą podrażniać  i tak już suchą i delikatną skórę ciężarnej.  Ja tego produktu używam od dawna i u mnie na szczęście nic złego się nie dzieje. Testowałam mnóstwo cud kremów, peelingów i masek oczyszczających, ale tylko ten jeden radzi sobie z moimi zaskórnikami. Nie jest drogi ( około 20,00PLN ) a całkiem wydajny. Ja używam go na noc, trzy dni w tygodniu pod rząd. Zużyłam już pewnie z 6 albo 7 opakowań i nie wyobrażam sobie pielęgnacji cery bez tego kremu.



Sylveco, Odżywcza pomadka z peelingiem
O tej pomadce pisałam już tutaj i swoją opinię podtrzymuję w 100% . Jeżeli tak jak ja jesteście fankami mocnych kolorów na ustach, wiecie, że nawet najdroższa szminka wygląda źle, gdy na ustach mamy suche skórki. Peeling cukrowy + ta pomadka naprawdę dają radę.



Owsianka z bananem i kokosem
Jeżeli jesteś lub byłaś w ciąży to na pewno znasz jej wspaniałe działanie. Ja owsiankę jem przynajmniej 4 razy w tygodniu na śniadanie i mój układ trawienny jest mi za to wdzięczny, if you know what I mean J Ostatnio najczęściej sięgam po wersję na mleku, z bananem i wiórkami kokosowymi.



Strona internetowa smakowitychleb.pl
Do tej pory byłam kompletną nogą jeżeli chodzi o współpracę z piekarnikiem. Teraz świeży chleb, bułki, chlebki pita, drożdżówki czy ciasta nie stanowią dla mnie żadnego problemu. Przepisy na wspomnianej stronie są konkretne, zawsze wychodzą i cieszą oczy (i podniebienie!). Jeżeli tak jak ja zawsze bałyście się ciasta drożdżowego, to koniecznie wypróbujcie – gwarantuję sukces J



Film „Legend”
Dawno żaden film tak mi się nie podobał, ale nie ma co ukrywać – podwójna rola mojego ukochanego Toma Hardiego robi swoje. Ciekawe dialogi, przyjemna fabuła, akcja i nutka czarnego humoru – bardzo, bardzo polecam.



To by było na tyle, jeżeli chodzi o moich ulubieńców lutego. Dajcie koniecznie znać, czy któraś z wymienionych pozycji jest też Waszym ulubieńcem J